niedziela, 31 grudnia 2017

Poleciałam do Wietnamu i przeżyłam chyba pierwszą taką przygodę w życiu :)

Dokładnie dzień po ostatnim egzaminie i wyczerpującej sesji, która w wersji hongkońskiej ciągnie się od egzaminów w październiku, razem z Martą wsiadłyśmy w samolot do Wietnamu i wyruszyłyśmy w 9 dniową podróż po południowej części kraju. Wylądowałyśmy w Da Nang, gdzie zjadłyśmy pysznego naleśnika z bananami (później jadłyśmy je prawie każdego dnia) i wyruszyłyśmy zwiedzać Marble Mountains, ogromny kompleks świątynny wykuty w skałach i jaskiniach.

IMG_1941

IMG_1846IMG_1798

IMG_1828

 

Stamtąd pojechałyśmy lokalną komunikacją miejską do Hoi An, miejsca absolutnie wyjątkowego, najpiękniejszego z całej podróży :) Zatrzymałyśmy się w niewielkim hostelu, prowadzonym przez siostry, które ugościły nas jak rodzinę :) Przygotowały dla nas pyszną kolację, którą zjadłyśmy wspólnie z innymi gośćmi, podróżnikami z USA i Turcji.

Następnego dnia niespiesznie zwiedzałyśmy Hoi An, spacerowałyśmy uliczkami, nad którymi wiszą kolorowe lampiony, co chwilę piłyśmy kawę (niesamowicie aromatyczna, parzona w oryginalny sposób) lub jadłyśmy streetfoody (naleśniki z bananem oraz kanapki Ban Mi). Wspaniałe miasto!

IMG_2039 IMG_2006 IMG_2088 IMG_2092 IMG_2115

Wieczorem wyruszyłyśmy nocnym busem sypialnym do Nha Trang. Po całonocnej podróży wylądowałyśmy w nudnym mieście, w którym nie zarezerwowałyśmy sobie noclegu (myślałyśmy, że autobus przyjedzie później niż o 5 rano). Znalazłyśmy nad ranem niedrogi hostel, przespałyśmy się kilka godzin i zabrałyśmy się za nowe miejsce. Niestety, jest mocno nastawione na turystów z Rosji, napisy i menu są po rosyjsku. Plaża zaniedbana. Na szczęście trafiłyśmy do świątyni z kolejnym wielkim siedzącym Buddą(jest ich mnóstwo w Azji), obok której zjadłyśmy świetne Pho z tofu (później wybiegł z tejże restauracji szczur;)). Wieczorem wsiadłyśmy w kolejny bus i pojechałyśmy do dawnej stolicy, Sajgonu.

Dojechałyśmy do Ho Chi Minh o 4 nad ranem. I tym razem nie miałyśmy noclegu, zarezerwowałyśmy dopiero na kolejną noc. Szukanie hostelu w środku nocy w Ho Chi Minh nie było tak przyjemne jak w Nha Trang. Syf i smród, pełno szczurów i karaluchów biegających pod nogami, śmieci przy krawężnikach, resztki jedzenia i mnóstwo ludzi. Po raz pierwszy w Wietnamie na prawdę byłam przerażona i chciałam jak najszybciej znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu. I tym razem poszło nam całkiem sprawnie, o 5:30 leżałam już w łóżku :)

Sajgon jest ciężki. Po jego ulicach jeżdżą tysiące skuterów, wszyscy trąbią jak nienormalni, nawet żeby dać znać kierowcy z przodu, że będą go wyprzedać. Ceny jak na Wietnam są bardzo zawyżone (średnio pięciokrotnie), a ludzie mniej uprzejmi. Dzieci cały czas próbują coś sprzedać, nierzadko są agresywne.

Podobało nam się Muzeum Pozostałości Wojennych. Zebrane dziesiątki zdjęć robią upiorne wrażenie. Udokumentowany koszmar Wietnamczyków.

Kolejnego dnia pojechałyśmy na wycieczkę do Delty Mekongu. Odwiedziłyśmy miejsca, w których wciąż przy użyciu starych narzędzi powstają papier ryżowy, cukierki kokosowe i miód.
Płynęliśmy statkiem do tych niezwykłych miejsc. Poznawanie życia tej ciągnącej się przez prawie całą Azję rzeki sprawiło mi mnóstwo radości. Oczywiście i tam dotarły smartfony i wysokie ceny(te same produkty w innych miastach były znacznie tańsze), ale gdzie ich jeszcze nie ma? Mekong=życie.

IMG_2311 IMG_2325 IMG_2350 IMG_2356

Po dwóch dniach w Sajgonie wyruszyłyśmy do Mui Ne, nadmorskiego raju dla kitesurferów. Spałyśmy w przepięknym, bujnie zielonym hostelu, którego pokoje były wykonane w stu procentach z kokosa, a każdy materac osłaniała delikatna moskitiera. Czułam się jak w bajce :)
Odespałam w tym hostelu wszystkie nieprzespane hongkońskie noce w książkach i wypoczęłam na plaży :) I co najważniejsze, jadłam pyszne śniadania :)
Wybrałyśmy się jeepem na trzy pustynie oraz Fairy Stream :)

IMG_2503 IMG_2820

Koniec podróży zleciał nam na całodniowym powrocie do Hoi An, w którym spędziłyśmy nasz ostatni dzień w Wietnamie. Nakupiłyśmy całe mnóstwo pamiątek, zaparzaczy, kawy, magnesów i drobiazgów dla przyjaciół i rodziny. Pokręciłyśmy się po mieście, ponownie odwiedziłyśmy pyszną, wegańską i supertanią restaurację prowadzoną od 25 lat przez tego samego pana, wypiłyśmy kilka filiżanek kawy i jakoś spakowałyśmy nasze plecaki :)

Jestem z siebie dumna bardziej niż zwykle. Zorganizowałyśmy ten wyjazd w kilka godzin. Dwie laski poradziły sobie same w totalnie innym niż Hong Kong azjatyckim kraju, nie zgubiłam się, nic mi się nie stało, cały czas odnajdywałam się poza swoją strefą komfortu. Nie miałam wyjścia:)
Podobało mi się. Takie backpackerskie wakacje dają mnóstwo satysfakcji i energii. Wrócę w tę część świata z plecakiem jeszcze nieraz :)

Święta spędziłam w łóżku oglądając zarówno bożonarodzeniowe klasyki, jak i filmy, do których chwilę się zabierałam :) Myślałam, że będzie mi bardziej smutno, a jednak było całkiem spoko! W Hong Kongu święta to bardziej okazja do wystrojenia miasta i sklepów niż tradycja. Ani przez chwile nie poczułam tutaj tego wszystkiego, co czuje się w Polsce z rodziną :)

Gdzieśtam po cichu robię rachunek sumienia i podsumowuje 2017 rok. Był piękny, przeżyłam najbardziej wymagające 365 dni w moim życiu. Odwiedziłam wspaniałe kraje, spełniłam swoje wielkie marzenia, poznałam inspirujących ludzi, zaczęłam patrzeć na świat szerzej i rozumieć o co tu chodzi. Przez większość tego roku towarzyszyli mi ludzie, bez których nie wyobrażam już sobie życia. Jestem wdzięczna losowi, że mogłam przeżyć tyle przygód.

Nauczyłam się, że nigdy nie będę szczęśliwa sama na końcu świata. Jestem szczęśliwa wśród najbliższych mi osób i rodziny, obok mojego chłopaka. Wystawiłam nas na najcieższą próbę, która ciągnie za sobą kolejną. Wierzę, że się uda.

Nie mam pojęcia co przyniesie 2018. Potrzebuję trochę spokoju, prostych przyjemności, ciepła i miłości. Pozostania w jednym miejscu. Nie wybieram się już nigdzie sama. Patrzę na nadchodzący rok z nadzieją i uśmiechem. Kolejny nowy początek :)

Chciałabym po powrocie być tą samą osobą, która 29 sierpnia przyleciała do Hong Kongu. Tego sobie życzę z całego serca.

Byłeś cały czas obecny w moich wspomnieniach. Często tutaj do nich wracałam, uśmiechałam się do Ciebie. Być może byłeś mi najbliższy, w końcu jesteś wszędzie, zawsze tam gdzie ja.
Gdzieś zgubiłam żal i złość, niezgodę na wszystko co nas spotkało. Tym krokiem chcę iść do przodu, podejmować kolejne decyzje, żyć. Mam piękne życie i pięknych ludzi obok siebie, wierzę że to dzięki Tobie spotkało mnie takie szczęście. Wszystkiego dobrego, Tato!

Kocham!

niedziela, 12 listopada 2017

9 lat. To pierwszy od 9 lat listopad pełen słońca i energii. Myślałam, że może będzie łatwiej, że na końcu świata inaczej się o tym myśli. Nic bardziej mylnego. Tęsknie cały czas tak samo, a na wspomnienie listopada aż wykręca mi brzuch. Wracam do tamtego czasu bardzo niechętnie.  Kurcze, jak Ty dla nas walczyłeś! Jak bardzo chciałeś zostać! Ile miałeś siły! Byłeś naszym bohaterem, wzorem. Uśmiechałeś się i ukrywałeś ból.

Ile w tej walce było niesprawiedliwości. Nie potrafię się z tym pogodzić.

Brakuje mi Ciebie cały czas tak samo, a z roku na rok dzieje się więcej i więcej. Chciałabym, żebyś słuchał moich historii i widział jak się zmieniamy. Jak Mikołaj rośnie i dojrzewa. Jak Mama staje się najlepszą położną na Śląsku i w końcu promienieje. Nie jest nam łatwo bez Ciebie. Od 9 lat.
Tęsknię za Tobą. I kocham Cię.

czwartek, 26 października 2017

Za dni dni miną dwa miesiące odkąd mieszkam w Hongkongu. Przebrnęłam już przez wszystkie etapy fascynacji, odrzucenia i rozpoznania nowego miejsca.

Początek był jak z bajki o spełnionym marzeniu. Bardzo mocno zapamiętałam blisko godzinną drogę z lotniska do akademika przez gęstozielone wzniesienia i wysokie na kilkadziesiąt pięter drapacze chmur. Chyba tylko dzięki tym widokom po 16 godzinnej podróży stawiłam czoła zmianie pokoju w akademiku (przez szczęśliwy zbieg okoliczności nie mieszkamy na kampusie uczelni z utrudnioną komunikacją, tylko w najnowszym akademiku na dzielnicy Tseung Kwan O) oraz rejestrację, uzupełnianie dokumentów i rozpakowywanie. Mamy śliczny pokój z widokiem na bloki wieżowce. Niedaleko jest Sports Ground Center, na którym biegamy minimum 4 razy w tygodniu. Z tygodnia na tydzień udaje mi się zwiększyć dystans, a samo bieganie zaczęło mi to sprawiać ogromną przyjemność.  Żyję bardzo zdrowym życiem, jem dużo warzyw, owoców, sushi, krewetki, ryż, curry, pierożki i jeszcze więcej. Mimo że tęsknie za naszym schabowym, serem żółtym, pizzą i burgerami (ceny 'europejskiego' jedzenia w HK są absurdalne) cieszę się tą odmianą. W Polsce pewnie nigdy by mi się nie udało zmienić tylu nawyków naraz :)

Uczelnia robi powalające wrażenie. Jest usytuowana nad Clear Water Bay, piękną zatoką z wysepkami. Przechodząc z jednej sali do drugiej można nacieszyć oko lazurową wodą i zielonymi drzewami.
Poziom i tryb studiowania mocno odbiega od polskich standardów. To trochę smutne, ale w niecałe dwa miesiące nauczyłam się tutaj więcej niż na UJ w rok. Zajęcia prowadzone są w bardzo zrożnicowany sposób. Na niektórych przedmiotach musimy przygotowywać prezentacje i projekty grupowe, na niektórych mamy do napisania pracę zaliczeniową oraz egzamin, na jeszcze innych wszystko co się da. Można zwariować i mocno się zmęczyć, szczególnie w środku semestru podczas midtermów, jednak ostatecznie czuję, że się uczę i że robię ogromny krok do przodu. Przyzwyczaiłam się do bardzo regularnej nauki chińskiego (kocham naszą nową nauczycielkę), zaczęłam się przełamywać, próbuję mówić i robię jak najwięcej, żeby kiedyś móc swobodnie komunikować się w tym języku.
Wykładowcy są niesamowici. Wchodzą w zupełnie inną relację, hierarchia typu 'profesor-student' tutaj nie istnieje. Można ich zapytać o wszystko, są bardzo chętni do pomocy, mają otwarte umysły, reagują, rozmawiają, mają ogromne poczucie humoru. Ich sposób nawiązywania kontaktu z ludźmi przypomina trochę ten z liceum. No i nierzadko są ogromnymi autorytetami. Dla przykładu, profesor Barry Sautman, który wykłada prawo międzynarodowe, jest jednym z najczęściej cytowanych ekspertów na świecie.
Nauka poza przygotowaniami do egzaminów w środku semestru sprawia mi ogromną przyjemność. Czuję, że ma sens, rozwijam się! :)
Studia to też wymiana międzykulturowa. Studenci z wymiany uczą się razem ze studentami lokalnymi (tzn. Hongkończykami i Chińczykami), co pozwala na szerokie porównania, zupełnie inne konteksty, perspektywy i punkty widzenia.
Każdego dnia poznaję ludzi z przeróżnych krajów, każdego dnia nowa historia :)

Hong Kong w moim odczuciu jest bardziej zwesternizowany niż Europa :) Daje dużo swobody, mogę być kim chce, ubrać co chcę, jeść co chcę, robić co chcę i absolutnie nikt nie zwróci na to większej uwagi, a już na pewno tego nie skomentuje ;)
Hongkończycy, poza tym, że chodzą jakby mieli nogi związane, wgapieni w swoje telefony, są bardzo nieazjatyccy :) Dobrze się z nimi rozmawia, mają zupełnie inny niż Chińczycy sposób myślenia.
To również najbezpieczniejsze miasto w jakim kiedykolwiek byłam. Bez wyolbrzymiania, można czuć się spokojnie w środku nocy w centrum. A jeśli coś się dzieje, ludzie bardzo szybko reagują i udzielają pomocy.
Komunikacja miejsca i metro są moim osobistym numerem jeden. Uwielbiam tutaj jeździć metrem, jest w nim cicho, nikt nie krzyczy, nikt nie jest pijany, każdy jest zajęty sobą albo swoim telefonem. Wszyscy użytkownicy ustawiają się w kolejkę(przy każdej możliwej okazji), nikt się nie pcha, najpierw wychodzimy, później wchodzimy. Klasa!
Hongkończycy również uprawiają dużo sportu i uczą sportu swoje dzieci od małego. Biegają, ćwiczą w parkach taiji, grają w piłkę nożną i koszykówkę. Jest bardzo dużo boisk, tras dla biegaczy, są szlaki rowerowe. Szanuje ich za to, aktywnie się przyłączam!
Nocami zdarzają się spotkania z karaluchami i szczurami, niestety. Na plażach widać mnóstwo śmieci wyrzuconych na brzeg. Często woda w zatokach jest okropnie brudna. 8 milionów ludzi i Chiny u góry.
Niedziele to dzień Filipinek i Malezyjek, które stanowią największe mniejszości narodowe w HK i pracują tutaj jako opiekunki dla dzieci oraz pomoc dla starszych osób. Można powiedzieć, że zbierając się w większe grupy paraliżują miasto :) Są w każdym parku, na każdym wiadukcie, na każdej stacji metra. Są piękne, uśmiechnięte i radosne.
To dobre miejsce do życia. Daje dużo możliwości, jest piękne, ma swoje urokliwe miejsca i mnóstwo, mnóstwo zieleni oraz parków krajobrazowych. Ucieczka do gęstozarośniętych parków krajobrazowych czy na szlaki hikingowe zajmuje mniej niż półtorej godziny. Pomiędzy wieżowcami chowają się mniejsze i większe świątynie buddyjskie lub taoistyczne. Odkrywanie tego miasta sprawia mi ogromną przyjemność! Mogłabym tu zamieszkać, ale nie sama :)

Zdarzyła nam się trzydniowa wycieczka do Chin, na początku października. Pojechaliśmy do Kantonu, niby czwartego najlepiej rozwiniętego miasta w Państwie Środka, które okazało się koszmarem. Może to Hongkong mnie tak rozpieścił, ale po dwóch godzinach chciałam stamtąd wyjeżdżać i nigdy nie wracać.

Serce zostało w Polsce, ale przylatuje do mnie już za 17 dni! Będziemy zwiedzać, cieszyć się, odkrywać miasto razem! Odliczam już od miesiąca. A czas leci szybciej i szybciej!
Rozumiesz, chłopak leci za mną na koniec świata. Można mieć większe szczęście? :)

Mama i Miki świetnie sobie radzą beze mnie. Podróżują, bawią się! Pewnie ich dieta jest zdecydowanie bardziej urozmaicona niż moja;)

I ja też sobie tutaj radzę, przede wszystkim udało mi się opanować znikające pieniądze (HK jest koszmarnie drogi). Nauczyłam się nie wyrzucać jedzenia z lodówki. Otwieram się na odmienność i inne kultury, poznaje obce zwyczaje. Co chwilę zdarzają się sytuacje, w których nabieram pokory albo wdzięczności za taką przygodę. Poznaję inspirujących ludzi, cały czas się uczę.  Mam nadzieję, że się nie zmieniam :)

Chętnie bym Ci o tym opowiedziała, nie napisała. Tyle się dzieje! To najpiękniejszy czas.

Kocham Cię bardzo!

21557454_1937445146282079_7658563476796191780_n 22552386_1991558554204071_1947625195630057798_n 22555099_1992736067419653_8738810093700717094_n 22730178_1995276780498915_4952728683288276708_n

 

 

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Wakacje w gastro uciekają szybciej niż można sobie wyobrazić. Absurdalny i niezdrowy tryb życia zaczął odbijać się na kompletnej dezorganizacji życia, zapominalstwie, chłopaku i przyjaciołach. Nie mówiąc o jakości jedzenia i ilości snu, powiedzmy że kwestiach mniej znaczących.

O takich wakacjach można powiedzieć niewiele, żyje się od wolnego do wolnego, od weekendu do weekendu. Weekendy są zawsze piękne i udane, czy to w Krakowie, czy w Katowicach. W takie dni przytulam się na zapas, przyjmuję i daję miłość, której zawsze jest troszkę za mało, jem pyszne jedzenie i za szybko wydaję pieniądze. Upraszczając ładuje baterie na kolejny tydzień ciężkiej pracy.

Tak spędziłam upalny, zatłoczony turystami lipiec w Krakowie (swoją drogą w tym roku jest apogeum). Sierpień na szczęście przyniósł odrobinę odmiany :) Udało mi się wyrwać na tydzień na kolejny Przystanek Woodstock oraz nad morze. Piękny, zimny Bałtyk.

Mając z tyłu głowy przede wszystkim złe wspomnienia związane z powrotami z Woodstocku nie zamierzaliśmy jechać tam kolejny raz.Coś jednak jest w tym festiwalu przyciągającego, trudno przestać tam wracać. Tydzień temu w środę po pracy wyruszyliśmy zdecydowanie przeładowanym maleńkim Renault Clio (5 osób, 3 plecaki, kilka namiotów ;)). Dojechaliśmy około 1 w nocy i wtedy też porzuciliśmy na najbliższe kilka dni pomysł spania. Czekali na nas  najbliżsi przyjaciele, z którymi spędziliśmy całą zabawę. Trochę to banalne, ale jednak w obliczu wyjazdu na drugi koniec świata, który zbliża się do mnie milowymi krokami, to o ludzi, tych którzy tam na nas czekali chodziło w tym roku. Pojechałam tam do nich. Nacieszyć się i być blisko. I wiesz, dokładnie to, czego potrzebowałam (na zapas) dostałam.

Z koncertami było tak jak zwykle. Wielkie plany, że pójdę na prawie wszystkie snułam od kilku tygodni. 1 koncert dziennie to duży sukces. Muszę to zapamiętać i za rok dać sobie spokój z 'pójdę na wszystko'. Jednak udało nam się dotrzeć na piękny koncert otwarcia Łąki Łan, na wzruszający do łez Hey, na francuskie Dub Inc., na House of Pain. Żaden z nich mnie nie rozczarował, bawiłam się przepięknie.
Jednak najlepiej siedziało nam się pod majstersztyk plandeką, zawieszoną na wcześniej ociosanych kołkach, pod którą mieliśmy karimaty, krzesełka, stoliczek i inne niezbędne Woodstockowiczom atrybuty. Tam spędzaliśmy noce, jedliśmy śniadania, rozczesywałyśmy włosy i śpiewaliśmy (nikt nie próbował uciszyć naszej gitary o 4 w nocy), piliśmy obrzydliwą kawę 2w1 i szykowaliśmy się do wyjścia (20 minut do sceny, 2 godziny do kupienia piwa, 4 godziny w kolejce do lidla, z którym osobiście dałam sobie spokój).

Nie mogłam nacieszyć się przyjaciółmi i innymi ludźmi, którzy na kilka dni stają się wielką, kilkusettysięczną rodziną. Do dzisiaj żywię się tą energią. Mam nadzieję, że wystarczy na kolejne pół roku. Brawa dla Jurka!

W niedziele o 5 nad ranem razem z moim chłopakiem pojechaliśmy do Kołobrzegu. Po długiej przeprawie i próbie zdobycia jakichkolwiek informacji (ludzie są czasami straszni) udało nam się dojechać do Gąsek, w których spędziliśmy kolejne dwa dni.
Pogoda dopisała, po raz pierwszy od bardzo bardzo dawna leżeliśmy cały dzień na plaży i opalaliśmy się. Nawet weszliśmy do morza, a P. zanurzył się cały. Był zachód słońca, gofry, lody, wszędzie piasek i spokój w głowach. Mieliśmy czas tylko dla siebie. Kolejny piękny czas.

W Krakowie znowu wróciłam do pracy, zniechęcona bardziej niż zwykle. Zostały dwa tygodnie do wyjazdu. 28 sierpnia o tej godzinie będę gdzieś wysoko w chmurach. Radość i niedoczekanie ustąpiły miejsca przerażeniu i bólowi brzucha. Muszę ograniczać myślenie o wyjeździe, bo się wykończę (nie mogę spać). Wyobrażam sobie najmniej prawdopodobne sytuacje, a następnie wpadam w histerię. Ryczę i ryczę. Ciężko jest poradzić sobie z takim ładunkiem emocjonalnym. Czas się kurczy, tęsknota puchnie od środka już teraz. Wykręca mnie.

Dobrze wiem, że to chwilowe, a 4 miesiące zlecą w mgnieniu oka. Że mam przed sobą największą przygodę w życiu. Ale nic nie poradzę, tak mam z kochaniem. Bardzo mi ciężko.



Kocham Cię.

piątek, 23 czerwca 2017

Wiesz co Tato, z dniem ojca jest różnie. Czasami tylko płaczę i tęsknie za Tobą. Czasami uśmiecham się przez łzy, bo pamiętam jak jeździliśmy razem na rowerach, jak graliśmy w tenisa, jak znosiłeś bunt siedmiolatki, jak zawsze na wszystko się zgadzałeś. Dzisiaj również, śmieję się i trochę płaczę. Nie jestem smutna, nie czuję złości i agresji, tak jak kiedyś. Godzę się z tym, że byłeś ze mną tylko przez 13 lat. To były najpiękniejsze lata. Jestem Ci za nie wdzięczna. Dziękuję. Byłeś wspaniałym ojcem.

Wszystkiego najlepszego!
Kocham

środa, 24 maja 2017

 

 

Tak się rozpędziłam z życiem, że czerwiec za pasem! Dlaczego i jak to się stało, kto do tego dopuścił i z jakiej racji z roku na rok czas ucieka mi coraz szybciej?

 

Ano chyba z takiej, że dzieje się wszystko. Wraz z nadejściem wiosny rozkwitłam miłością. Mamy za sobą trzy wspólne lata, trzy wspólne wiosny i z każdą kolejną mam wrażenie, że nie jestem w stanie pomieścić w sobie całego tego kochania. W końcu chodzimy na długie spacery, jemy pyszne jedzenie na świeżym powietrzu (jedzenie jest najważniejsze w związku), więcej rozmawiamy, witamy słońce o świcie na Plantach i trzymamy to wszystko razem. Jestem z nas dumna, że mieszkając od blisko dwóch lat w innych miastach dajemy sobie radę. To nasz wspólny, największy sukces. A wiosną wydaje się, że to nie jest takie trudne.

 

Majówkę wraz z przyjaciółmi spędziliśmy w Budapeszcie. Mieszkaliśmy w samym centrum imprezowej dzielnicy, przy ulicy Dob Utca, stąd też wielką regeneracją organizmu nie mogłabym się pochwalić.

20170429_142340

Pierwszego dnia zwiedziliśmy całe miasto na nogach. Rozpoczęliśmy od wspinaczki na Wzgórze Gellerta i serii zdjęć panoramy stolicy(dziewczyny z plecakami w tyle, tzw. mężczyźni przewodnicy). Następnie poszliśmy na Zamek Królewski. Przeogromny, wspaniały pałac! Doskonale 'unowocześniony' - nierzucające się w oczy schody ruchome, windy, punkty informacyjne i kolejka, którą można szybko zjechać na dół(polecam!). Jednak przede wszystkim rozmiar zamku zrobił na mnie największe wrażenie. Nie było w nim wielkich tabliczek i dziesiątek znaków zakazu ;) Wawel mógłby się sporo nauczyć, przede wszystkim w kwestii przystosowania zabytku dla zwiedzających ;)
Kolejnym punktem zwiedzania był Parlament. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Mój numer jeden w Budapeszcie. Całe szczęście, że przed wyjazdem kupiliśmy bilety i zwiedziliśmy niewielką, udostępniony dla turystów część wnętrza. Przepiękny!
Pomiędzy tymi zabytkami były mosty, które z niewyjaśnionej przyczyny są dla mnie zawsze ważne. Lubię mosty, są wspaniałymi konstrukcjami. Te w Budapeszcie zaliczam do bardzo fajnych.
Później już było bab marudzenie, gulasz, piwo piwo piwo, rodzinna kolacja w domku (polecam Airbnb!), krótka drzemka i pub crawling.

DSC03889DSC03878

20170429_120203 20170429_114949

Następnego dnia pojechaliśmy do parku miejskiego, gdzie załapaliśmy się na jakieś święto (taki trochę odpust na Panewnikach) i jedliśmy langosze. My, baby, w wersji bardziej babskiej, a panowie z mięsem, wiadomo. Dostaliśmy zniżkę na piwo, bo przecież "Polak Węgier dwa bratanki" i odhaczyliśmy na liście 'must see' Plac Bohaterów :)

Tym razem już posługując się metrem, którego nie musiałyśmy ogarniać, bo miałyśmy przewodników, którzy za szybko wiedzieli jak sobie radzić z komunikacją miejską, pojechaliśmy zobaczyć Basztę Rybacką. I znowu pięknie! Znowu ogromny 'kompleks' budynków!
A wieczorem przepłynęliśmy się taksówką wodną po Dunaju. Pokochałam Parlament jeszcze bardziej :)
I znowu pub crawling i znowu piwo piwo piwo.

Trzeciego dnia siedzieliśmy na wyspie i odpoczywaliśmy. I poza tym uznaliśmy, że widzieliśmy wystarczająco dużo i możemy.

Piękne miasto. W sam raz do zwiedzenia w dwa dni, da się na nogach, komunikacja wspaniała, mnóstwo turystów Polaków (jesteśmy bardzo spoko i nawet bardzo pijani na tle brytyjskich wieczorów kawalerskich organizowanych w Krakowie wypadamy na 5+, ) i niepolaków, śliczne budynki, wysokie kamienice, świetnie zachowane zabytki i Dunaj :)

Po powrocie wpadłam w wir pracy. Ostatni dzwonek dla studenta, żeby poprawić sytuację finansową przed sesją. Teraz więc odczuwam lekkie zmęczenie i stres, bo czerwiec za pasem i najwyższa pora wziąć się do nauki. A lekko nie będzie. Zatrzymam się w tym tempie koło lipca;)

We wrześniu wyjeżdżam na cztery miesiące na wymianę do Hong Kongu! Ciężko mi opowiedzieć co z tej okazji dzieje się w mojej głowie średnio sześć razy w tygodniu przed zaśnięciem i ile już scenariuszy sobie przeanalizowałam(na prawdę nie mogę spać!!!!). Mam przed sobą największe wyzwanie, przygodę i szansę w życiu. Nawet nie wiesz jak się cieszę i jak jestem za to wdzięczna. I Mamie, i Tobie, i losowi. Myślę, że to nie dzieję się bez przyczyny. A skutki mogą być tylko dobre. Chyba, że się zgubię w metrze, zgubię na lotnisku albo w ogóle się zgubię! Ciągle sobie wyobrażam, że się tam zgubię!

I wiesz, trochę niedowierzam, że to się dzieje. Marzenie, które sobie ot tak delikatnie wykiełkowało, gdy dowiedziałam się o możliwości takiej wymiany i zaczęłam o nią starać nagle rozkwitło bujną zielenią i pięknieje! Dzieje się najpiękniejszy czas w moim życiu. Planuję zwiedzanie, oglądam dziesiątki filmików z HK i z naszego (bo nie jadę sama, z koleżanką!) uniwersytetu (na plaży, hehe), szukam biletów lotniczych, robię listę niezbędnych rzeczy do kupienia, myślę o ubezpieczeniach, wizie do Chin i że w końcu będę szybko jeść pałeczkami!
Że będę się uczyć na fantastycznym uniwersytecie, że może dogadam się ze studentami Chińczykami, że może w ogóle zacznę się dogadywać po chińsku. Cały czas myślę, a jak się temu poddaje to jest koniec. Koniec koniec koniec.

To wielkie wyzwanie, nie tylko dla mnie. Gdzieś w sercu jestem pewna, że się uda. I że życie po powrocie będzie takie jak teraz. Mam zadanie dla Ciebie. Musisz dopilnować, żebym wróciła tutaj z wielką górą miłości, którą będę mogła rozkwitnąć po raz czwarty. To bardzo ważne, być może najważniejsze.

Mam na prawdę piękne życie. Piękne. Dziękuję.

Kocham Cię bardzo!

ps. W niedzielę lecę do Walencji :) i poniedziałek spędzę na plaży!

 

sobota, 11 marca 2017

Wiesz co Tato, byłeś pięknym człowiekiem. Mam na myśli Twoje wnętrze i osobowość, radość i uśmiech, optymizm, energię i siłę. I tego brakuje mi najbardziej, Twojego piękna.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Sto lat!

Kocham!