wtorek, 24 grudnia 2013

Godzinę mamy 12:05, język poparzony tez. A kolacja za parę godzin. Mama kuchareczka najlepsza na świecie! Ja też się popisałam- zrobiłam szalenie trudną sałatkę jarzynową. Mam nadzieję, że przygody dobiegają końca. W końcu pralka jednak działa, a słoik z ogórkami dał się otworzyć! Ile tu brzydkich słów można było usłyszeć..!
Choinka stoi, do prezentów wyjątkowo nie zaglądałam. Cudownie, że zostaliśmy w domu! Bridget Jones jest przygotowana na dzisiejszy wieczór:) I jutrzejszy. I ten następny! Jest doskonale!!!
Kocham Cię!

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Mama gotuje, ja sprzątam. Ręce mam do amputacji dzięki wszelkiej chemii, którą szorowałam łazienkę i swój pokój. Pachnie nam piernikami, pomarańczami i goździkami. Ubraliśmy z Mikołajem cholinkę! Tym razem się nie pobiliśmy:) Wszystko jest piękne i urocze. Uwielbiam nasz dom w grudniu. Taki rodzinny i nasz.
Mama cała szczęśliwa, w swoim kuchennym żywiole. Pyszne to wszystko! Nigdy nie będę umiała gotowac tak jak ona :(
Byliśmy na jasełkach, a nasz pasterz ani razu się nie pomylił. Pięknie wszystko powiedział po śląsku :)
Wigilia klasowa jak zwykle była wzruszająca i pełna miłych słów, trafionych prezentów. Termofor uratuje zamarznięte stopy w zimę, jestem tego pewna.

Wyobrażamy sobie Twoje buszowanie po garach i szał zakupów. Kombinowanie, chowanie, pakowanie i wielkie tajemnice, które miałam w zwyczaju wygadywać (oczywiście nadal w tajemnicy) :) Bardzo nam Cię brakuje. Chyba najbardziej właśnie w tym okresie. Nie wyobrażasz sobie, jak ogromna była Twoja energia..

Życzę Ci wesołych świąt! Mam nadzieję, że będziesz tu obok nas, na miejscu dla niespodziewanego gościa. Barszczyk z pewnością będzie Ci smakował.
Życzę Ci, żebyś był. Więcej niż zawsze, trochę głośniej i wyraźniej. Żebyś był dzięki nam szczęśliwy i uśmiechnięty, tak jak zawsze byłeś. Żebyś nas nie przestawał kochać! Nigdy.

Kocham(y). Tęsknim(y)!!!!

czwartek, 5 grudnia 2013

W końcu grudzień! Wyczekiwałam go w tym roku bardzo intensywnie, wszystko przez ogólne zmęczenie i potrzebę odpoczynku. Odliczam dni do ostatniego dnia szkoły w tym roku, do pierogów, barszczu, choinki i pierwszej gwiazdki. Do wielkiego porządku w pokoju, do Bridget Jones, do pasterki i białego parku. Znowu będzie cudownie :)

W tym roku pochłonęło mnie szaleństwo kupowania prezentów. Najbardziej cieszę się z "Nowych Przygód Mikołajka" dla Mikołajka :)  Pakowanie, kolorowe papiery i wstążki.
Nawet napisałam list do mojego własnego, osobistego Świętego Mikołaja :) Zobaczymy, czy się postarał. Zdolniacha z niego więc nie mogę doczekać się jutra! :)

Oceny wyciągnęłam, najwyżej jak mogłam, w najbardziej leniwy z możliwych sposobów, trochę rzutem na taśmę, a trochę talentem :) Od razu jestem spokojniejsza i po raz pierwszy od bardzo dawna spędzam leniwy czwartek na samych przyjemnościach.

Pomału znowu nabieram dystansu i spokoju. Może to lampki i gwiazdki, a może to po prostu samo do mnie przyszło. Coraz częściej płaczę ze śmiechu i coraz rzadziej marudzę lub panikuję. Robię głęboki wdech i zaczynam się rozpędzać. Nie wyobrażasz sobie jak tęskniłam za samą sobą.

Za Tobą też tęsknie. Mocniej niż zwykle. Nikt nigdy nie będzie szczęśliwy w grudniu niż Ty zawsze byłeś. Nawet ja i moje tegoroczne szaleństwo nie możemy się porównywać do Twoich sklepowych gonitw. Nawet nie wiesz, jak dobrze byłoby poczuć Twoją obecność, chociaż na chwilę, najkrótszą. Gdzie się podziewasz?

Kocham Cię najmocniej!

wtorek, 12 listopada 2013

A więc pięć. Pięć długich lat skaczesz po jakichś chmurach. Tak to sobie wyobrażam. A życie płynie, ucieka między palcami. Raz jest lepiej, a raz gorzej. Czasami jestem Ci wdzięczna za wszystko, a czasami obwiniam Cię o największe niepowodzenia. Cały czas szukam i oczekuje Twojej obecności. Myślę, że jesteś obok. Że tak samo przeżywasz moje życie, razem ze mną.
Kocham Cię strasznie mocno.

niedziela, 27 października 2013

Wystarczyło pójść do kina i depresje się skończyły. Wypłakana paczka chusteczek i niezawodny rękaw J. i przede wszystkim rewelacyjny "Chce się żyć" przywróciły wiarę we wszystko, radość, optymizm i Patrycję sprzed miesięcy. Pojawiła się energia, która ulotniła się z całym ceremoniałem rozpaczy i załamania. Jaskółczy niepokój wraz z kończącymi się lekturami Mickiewicza pozostawiam za sobą. Wrócimy do siebie przed maturą.
Może wraz z nowym poniedziałkiem wstanę z uśmiechem na twarzy, bez względu na mroki i cienie o 5 rano?
Chyba uwierzyłam, że to właśnie dzisiejszy wieczór otrząśnie mnie ze stagnacji i wyciągnie z martwego punktu, w którym utknęłam prawie dwa miesiące temu.

Spędziliśmy dzisiejszą niedzielę razem. Spacerując, rozmawiając i popijając kawę w Panoramie. Z usypiającym ze zmęczenia Szczerbatym Mikołajem przeszliśmy jesienny park nad jeziorem, wśród rozentuzjazmowanych koneserów piwa i fanów psich szczekań.
Tradycyjnie z moich wielkich planów związanych z uczeniem wyszła raptem jedna strona notatek o barokowym teatrze Hiszpanii. O 22:37 nie rozpaczam nad tym bezczelnie 'zmarnowanym' czasem, nie ma to dla mnie znaczenia :) Carpe Diem's home!

Już tak nie patrz bezczynnie na to moje odrodzenie optymizmu i chęci do życia. Trzymaj kciuki za działanie tego wszystkiego powyższego.

Bardzo dziękuje,
bardzo tęsknie.

Bardzo kocham.

niedziela, 6 października 2013

A jednak nie wróciłam jako odważna i silna Patrycja. Nogi nadal się pode mną uginają, a wieczory mijają na płakaniu. Niczego nie umiem zmienić, nie mam ochoty rozmawiać, ani tym bardziej o cokolwiek się starać. A może to nie ochota, tylko brak jakiejkolwiek mobilizacji. Tato, nigdy tak bardzo się nie bałam wszystkiego i nigdy nie byłam pozbawiona wiary w siebie. Patrzę na kilkanaście wiszących po mojej lewej stronie pocztówek i zupełnie inaczej niż kiedyś myślę, że mi się nie uda tych miejsc odwiedzić. Marzenia pomału chowają się po kątach, czarny scenariusz staje się scenariuszem wiodącym. Nerwy znowu biorą górę, uparte bestie.
Chciałabym kilku dni, żebym mogła się absolutnie wyłączyć, przestać myśleć, martwic, rozkładać na czynniki pierwsze. Pobyć sama ze sobą, z filmami i książkami, pod kocem, z herbatą i czekoladą.
Ile to jeszcze będzie trwać? Miesiąc za mną, jak dużo przede mną?
I gdzie się podziewasz? Z Twoim uśmiechem i uznaniem? Przecież z czegoś muszę czerpać i wyciskać jak najwięcej.
Jestem gorsza niż wszystkie postacie tragiczne razem wzięte.

Kocham Cię.

wtorek, 24 września 2013

Działam jak najwięcej. Dni są za krótkie, pogoda obrzydliwa, a temperatura w szkole o 15 stopni za niska. Zimne ręce i nos stały się codziennością, a polonistyczny styl owijania się w chusty najnowszym krzykiem sezonu. Depresja pojawia się raz w tygodniu, czasami tylko jednodniowa, czasami kilkudniowa. Walczę jak się da, gryzę się w język gdy niepohamowana fala marudzenia i narzekania uderza z całą siłą. Z lepszym lub gorszym efektem. Wieczory mijają na przyjemnym nicnierobieniu w miejsce płaczliwych nastrojów. Może to hormony, może przesilenie. Z pewnością przeogromna nienawiść do szkoły i wszystkiego co z nią związane. Żałowanie wyborów, przeżywanie, że to aż 4 lata w zimnych murach II LO.
Ból istnienia i zagubienie jeszcze większe niż u Kordiana. Co lekcję polskiego jestem jego wierną kopią, może dlatego interpretacja przychodzi tak łatwo.
Żyję od roztańczonego weekendu do soboty w pracy, odliczam do każdego zaplanowanego wyjazdu, a poza tym próbuję stabilnie i najmocniej jak się da stanąć na własnych nogach. Na razie stąpam po kruchym lodzie, a cudowna przyszłość śni mi się po nocach. Wrzesień dobiega końca, a minął w mgnieniu oka. Może cały rok też zleci? Może najbliższe dwa lata? Mam nadzieję, że inaczej nie będzie.

Październik rozpoczniemy krótkim wyjazdem, który z pewnością dostarczy ogromnej ilości energii. Zmiana otoczenia, leczenie kompleksów otyłą Anglią, muzea i Tamiza. Matka i córka na kolejnym krańcu świata- turysty globtrotery. London's calling!

Słonie gdzieś przepadły, weekendowe poranne wsparcie i długie rozmowy znowu na swoim miejscu. Wszystko wróciło do mojej ukochanej normy, która depresji nie pozwala zwyciężyc. Twarde ze mnie babsko.

I nawet nie jestem na Ciebie zła, ostatnio spisujesz się całkiem nieźle. Tak trzymaj, nasza relacja też wszystko wspiera i odbudowuje. Jak ciężko jest byc kobietą! Mężczyźni mają łatwiej, od sikania począwszy. Wymieniac mogłabym do jutra! Tato, dlaczego nie jestem chłopcem!?

Kocham Cię!

wtorek, 3 września 2013

Wszystko dobiegło końca, najcudowniejsze wakacje w życiu pozostawiły wiele pięknych wspomnień i niesamowitą tęsknotę za wolnością, spokojem, nieograniczonym czasem, ciepłym Bałtykiem i długimi spacerami, rozmowami o wszystkim i o niczym, za radością i szczęściem, których podczas dwóch miesięcy chyba ani razu mi nie brakowało.

Na sam koniec wakacji pojechałam z J. do mojego ukochanego Krakowa. I zwiedzaliśmy nie tylko kawiarnie i knajpy! Zachciało nam się szerokopojętej kultury i sztuki, odkrywania i poznawania.
Wybraliśmy się na Wawel i zobaczyliśmy grób Kaczyńskich oraz grobowce królów Polski, wdrapaliśmy się po wąskich schodach, żeby dotknąć Dzwonu Zygmunta. Popatrzyliśmy z wysoka na Wisłę i panoramę miasta, później Smok Wawelski zionął ogniem i tradycyjnie zachęcił mnie do zrobienia mu zdjęcia (mam ich już kilkadziesiąt).
Odkryłam odlew dłoni Luka Bessona i jako prawdziwa japońska turystka zrobiłam kolejne zdjęcie.
Znad sierpniowej Wisły wyposażeni w przewodnik i mapę skierowaliśmy się na Kazimierz, który właśnie tym razem rozkochał mnie w sobie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Weszliśmy do Starej Synagogi, w której poznałam wiele trudnych, zrozumiałych wyłącznie dla żydów słów. Kontynuując nasze zwiedzanie uznaliśmy, że japońskim turystom jedna synagoga nie wystarczy, więc bez zastanowienia poszliśmy do innej. Tym razem było mniej muzealnie, bardziej religijnie. A i na cmentarz mogłam wejść!(bardzo chciałam zobaczyć te kamyki ułożone na nagrobkach)
I to właśnie zniszczony, żydowski cmentarz zrobił na mnie największe wrażenie. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, może dlatego, że tak na nim zielono albo dlatego, że kultura żydowska bardzo mnie fascynuje i od wielu lat, bez przerwy zaskakuje.
Wzięliśmy też kłódkę z literkami J+P, zawiesiliśmy na moście i wrzuciliśmy kluczyk do Wisły. Bezczelnie, wbrew wszystkim organizacjom ekologicznym. Romantycznie.

Wieczorem razem ze znajomymi, u których spaliśmy poszliśmy na Kazimierz. Odwiedziliśmy miejsce kultowe- Pięknego Psa, w którym udało mi się po długich rozmowach przy barze zdobyć autograf Prusa, co Lalki nie napisał. Po północy jednak jednogłośnie postanowiliśmy zakończyć wieczór w Małym Śledziu. Nie można powiedzieć, że było nudno, bo nie było! Najważniejsze, że następnego dnia wstaliśmy jak nowonarodzeni!

W piękny, słoneczny poranek na krakowskim Podgórzu, po długim i późnym śniadaniu wybraliśmy się na Plac Bohaterów Getta i do Fabryki Schindlera. I znowu zachwyt, znowu wiele emocji. W moim przypadku nieczęsto spotykany patriotyzm i chylenie czoła historii.
Zmęczeni i z troszkę bolącymi nogami wróciliśmy nad Wisłę, gdzie wypiliśmy jedną z bardzo wielu kaw, troszkę leżąc na trawie, troszkę się śmiejąc, troszkę rozmawiając.
Pełni sił i kofeiny skierowaliśmy się na ulicę Floriańską żeby zobaczyć taką dużą Bramę, o której miałam okazję wysłuchać legendy :)
Zabrałam J. w moje kolejne ulubione miejsce, do Klubu Pauza. Co prawda panowały pustki, ale będzie chłopak wiedział na przyszłość gdzie tańczyc do późnych godzin wieczornych!
Najedliśmy się pierogów, poszliśmy na Rynek i ze smutkiem pożegnaliśmy miasto marzenie, miasto miłość, miasto przyjemność-  Kraków!

To pewnie przez te dwa dni od dwóch dni jestem nieszczęśliwa. Przez szkołę, przez zmiany, przez trudny najbliższy rok, przez kompromisy i trudne decyzje, których będzie tylko więcej. Nabrałam przeogromnego strachu i paniki, po raz pierwszy w życiu jestem tak bardzo niepewna swoich możliwości, wydaje mi się że bez względu na energię i siłę, które poświęcę, nic mi się nie uda. Przeżywam spadek samooceny.
Żałuję decyzji, które podejmowałam dwa lata temu. Chciałabym kończyć Konopę już za rok, mieć maturę za sobą, wyjechać gdy wszyscy powyjeżdżają. I mogę tak sobie gadać, za późno na takie pomysły.

I walczę ze słoniami wielorybimi, które widzą zakochani. Bo problem jest taki, że ja już widzę słoniątka, takie malutkie. Zasłaniają niewiele, całkiem słodkie stworzenia, uśmiechają się bez przerwy, zaskakują, rozpieszczają.  A te słonie wielorybie.. no dramat! Zachowanie ślepego przez te wielkie bestie jest silną mieszanką buntu gimnazjalistki i poszukiwań mężczyzny przeżywającego kryzys wieku średniego. A ja? Nie poddaje się, uparta ze mnie istota!!!

Przetrwam. Wrzesień, chłodną i złotą jesień, obrzydliwą, lodowatą zimę, przemoczone buty i zmarznięty nos, rumieńce. Znowu będzie wiosna, zakwitną kasztany. Kopnę maturzystów w cztery litery na szczęście i pogodzę się z tym, że tak właśnie jest, że wszyscy idą do przodu już teraz. Ja pójdę rok później. A oni może na mnie poczekają? :)

Znowu wszystko przez Ciebie. Właściwie przez to, że Cię nie ma. Nic nie jest łatwe, nawet banalny początek roku szkolnego.
Głęboko wierzę, że zachwyt nad Kraftwerkiem i Depeche Mode odziedziczyłam po Tacie. I tylko spróbuj mi to moje myślenie zmienić, to przestaniemy rozmawiać! Skoro prośbą się z Tobą nie da, to muszę trochę pogrozić! :)

Poskładaj mnie w całość i ułóż wszystko w głowie. Tak żebym tylko się uśmiechała.
Kocham Cię

wtorek, 6 sierpnia 2013

OFF IS OFF :(

Niezwykłe i pełne przeróżnych wrażeń trzy dni OFF FESTIVALU dobiegły końca. Koncerty zaskakiwały, rozczarowywały, pozwalały odkryc kawał dobrej muzyki. Nie pomyślałabym, że wzruszy mnie i zachwyci Zbigniew Wodecki oraz jego burzliwe loki, a Smashing Pumpkins- zespół przeze mnie swego czasu bardzo lubiany- bardzo zniechęci i zniesmaczy. Lista albumów do przesłuchania aż rośnie w oczach. Nie wiem od czego zacząć, nie potrafię powiedzieć co mi się najbardziej podobało. Wiele skrajnie odmiennych gatunków, kilkanaście koncertów, setki wyskakanych kalorii, miliony złotych wydane na drobne przyjemności w strefie gastronomicznej.
Czar kolorowych ludzi, magia hipsterstwa i alternatywy oraz epileptycznie tańczący Holendrzy w jednym miejscu. Urocze dzieciaki i ich mroczni rodzice. Obrazy rodem z surrealistycznych filmów z początku ubiegłego wieku.

Pozostaje tylko czekac na trzy, jeszcze lepsze offowe dni w przyszłym roku :)



 

Kocham Cię!

środa, 31 lipca 2013

Wróciłam, z piekła, które udało się uratowac. Znad Bałtyku, który w tym roku rozpieścił mnie pogodą, ciepłą wodą, ostrymi kamieniami na dnie i wszechobecnym piaskiem.
Mama wbrew wszystkiemu także starała się dobrze bawic, cieszyc spędzanym z nami czasem, za dużo nie myślala i dużo się uśmiechala. Nie wiem jak to robiła i skąd ma tyle siły, podziwu dla niej co niemiara. Nie mam pojęcia co mogłoby ją złamać, skoro stawia czoła TAKIM ciężkim historiom. No ale Beata to Beata, komentarz jest w tym wypadku zbędny, wszystko jest oczywiste.
Może to Ty jej troszkę pomagasz, chociaż wydaje mi się, że coraz rzadziej Cię o to prosi. Ja dla odmiany robię to bez przerwy, z byle jakiego powodu, w błahych sytuacjach. I mocno wierzę, że to moje proszenie działa. Na to wychodzi :)

Mikołaj miał swój nadmorski raj dla siebie. Jadł nieskończenie wiele lodów, z wody nie chciał wychodzic, budował z J. zamki z piasku i skakał na ogromnych falach ( czasami nawet się do nich przyłączałam ). Budził nas w namiocie o 7 rano i robił wszystko dla kilku minut grania na telefonie. Chlapał, pyskował i stawiał na swoim, cała mamusia.

Nadprogramowy chłopiec, który na potrzeby bloga zostanie określony literą "J" spisał się na medal. Poza panicznym strachem przed pociągami i porannym bucem wszystko było idealne. Długie spacery i gwieździste niebo na plaży, zimny piasek w nocy pod stopami, odległe o 2 kilometry kebaby, w pełni kulturalne zanurzanie mnie w Bałtyku, gofry z owocami i lody, jeden jedyny lampion o wschodzie słońca i niewyspane oczy, gorąca gotowana kukurydza, poważne rozmowy i (nie)zwykłe pomysły na (nie)daleką przyszłość. Wróciłam bardzo szczęśliwa, pełna energii, którą może naładować wyłącznie druga osoba :) Z nowymi pomyslami, marzeniami, przywiązana i ciężko zakochana.
Może ta moja rzeka nie jest taka straszna. Woda przejrzysta, dno piaszczyste, nurt spokojny.
Może jeszcze gdzieś pojedziemy, może jeszcze w te wakacje.
Niech tak będzie, niech lipiec się nie kończy, niech wakacje i to poukładanie trwają.
Czasami nawet płakałam, czasami ze szczęścia, a czasami przez brak Ciebie, którego nic ani nikt nie są w stanie wypełnic. Więcej nie będę się łudzic, że to możliwe.

A w piątek zaczyna się Off :) Po raz kolejny, długie koncertowe noce, śmieszni ludzie z różnych krajów, cudowna muzyka, tłumy pod sceną i nowe historie, które tu opowiem :)

Słuchaj tego co gadam pod nosem, pomysły mam całkiem dobre, gorzej z planem ich wykonania.
Nie masz pojęcia, jak potrzebny byłeś do tych moich pomysłów na wakacjach.
Kocham Cię.

środa, 17 lipca 2013

Jedziemy właśnie pociągiem. Slonce mocno świeci, właśnie wzeszło. Jedziemy, jak się okazało- do małego piekła na Ziemi. Jedziemy uratować wakacje i postawić życie na nogi, bo upadło najniżej. Nie wiem jakim cudem jesteś/ byłeś w stanie na to patrzeć i do tego dopuścić. Chyba żadne usprawiedliwienie nie bedzie wystarczająco dobre. Jak zawsze przejdziemy przez koszmar razem, a koszmar jest nowy, nieznany. Będziemy błądziły i próbowały, ale wszystko się zmieni i bedzie tylko lepiej. Z Twoją pomocą, lub bez niej.
Kocham.

czwartek, 11 lipca 2013

Pomiędzy pracą, której podczas tegorocznych wakacji jest wyjątkowo dużo, a ukochaną Grą w klasy Cortazara i krwawymi odcinkami Dextera odliczam dni do wyjazdu nad morze. Cieszę się jak głupia, nie mogę się doczekać, czasami trochę się boję, no bo tydzień w jednym miejscu z nadprogramowym chłopcem równie dojrzałym co Mikołaj jest nie lada wyzwaniem ;) Najwyżej w akcie obrazy spowodowanym niezgodnością charakterów ostentacyjnie i wymownie będę czytała jakąś dobrą powieść.
Mama wybrała etat w letniej kuchni, ja z moim talentem kucharskim chętnie zajmę się zmywakiem i śniadaniami.
Mocno proszę o pogodę i święty spokój, ograniczone nerwy i długie zachody słońca. O gofry z bitą śmietaną i krówką, kebaby i kręcone lody waniliowe. Żeby nie było meduz i deszczu.

Rewolucje w życiu trwają. Zarówno moim jak i mamy. Do tych ze mną niezwiązanych podchodzę z dystansem i rezerwą, chociaż wpływ mają na mnie ogromny, wywołują różne reakcje i skrajne emocje, od tych pozytywnych, przed neutralne aż do negatywnych.
Szczęśliwa jest, toteż tych pozytywnych odczuć jest więcej :) Dobrze się patrzy na taki szeroki uśmiech i diabły w oczach. Niech tego będzie jak najwięcej, całą resztę da się ogarnąć. Nam wszystkim służy jej nowy, inny niż zwykle nastrój.
Ostatnio za dużo na tej mojej małej głowie, ale nie ma marudzenia. Wytrzymam jeszcze tydzień i będę się cieszyła wakacjami. Później Off i trudne początki ostatniego miesiąca wakacji :(

A moje rewolucje? Czysto obserwacyjne, dużo myślenia o samej sobie. Stawiam sobie coraz trudniejsze pytania i próbuję na nie odpowiedziec. Układam sobie życie w głowie, jakbym chciała żeby za kilka lat wyglądało. I postaram się, żeby było tak jak chcę :)

Trzymaj mocno kciuki! Za wakacje! Za cierpliwośc! Za nadprogramowego chłopaka dostarczającego tych właściwych uczuc we właściwym czasie i we właściwym miejscu, już jakiś czas :)
Jak się sprawdzi to może jeszcze kiedyś gdzieś z nim pojadę! :)

Kocham mocno!

niedziela, 23 czerwca 2013

Chyba dobrze Ci się wiedzie, skoro i u nas podobnie. Trochę się poobijała mama i nie radzi sobie biedna z temblaczkiem, ale życie to surfing, Beatka poradzi sobie ze wszystkim!

Wszystkiego najlepszego Tato, mam nadzieję, że z nami wytrzymujesz i wytrzymasz jeszcze więcej :) Nawet takie magiczne poranki jak ten dzisiejszy :)
Inwalidka grupy pierwszej.

Kocham Cię bardzo!

czwartek, 20 czerwca 2013

Jestem, żyję, z sianem w głowie. Z mamą z sianem w głowie. Żniwa znaczące, przeogromne, obfite w dobre humory, długie rozmowy, bóle głowy z wrażeń i emocji. Niech trwają, najdłużej jak to możliwe. Przeciwnie do maja, żyjemy o 180 stopni w przeciwnym kierunku. I ja, i ona. Razem żyjemy na dwóch odmiennych orbitach w jednym mikrowszechświecie. Dobrostany, dobrohumory, dobrodni, dobronerwy, dobrowszystko.

Od czego zacząć?
Zdałam, zdałam, zdałam! PRAWO JAZDY ZDAŁAM!!!
Egzaminator marudził o wszystko, ale ostatecznie pozytywny, więc jeszcze parę dni i będę młodym kierowcą z nowym plastikiem w portfelu :)
Mama najszczęśliwsza na świecie, Mikołaj chyba też nie może się doczekać, aż go przewiozę. Czas naprawdę nauczyć się jeździć ;)

Przeżyłam końcówkę szkoły, która ciągnęła się za mną do dzisiaj. Co prawda od jutra mogę robić absolutne, wielkie nic, ale ostatnie tygodnie wyciągały ze mnie resztki jakiejkolwiek energii. Słoneczne popołudnia z notatkami z literatury albo cosinusami i resztą stanowczo należą do grupy niewłaściwych pomysłów nauczycieli.

Po raz ostatni wystawiliśmy El Cianuro :( Dzięki uprzejmości właściciela Klubu Old Timers Garage zagraliśmy przed stuosobową publicznością. Po raz ostatni spędziliśmy kilka dni na próbach w takim gronie, w domku, jak zwykle rozsypani, nieskupieni, nieogarnięci. Skąd te sukcesy i poniedziałkowe kwiaty?! Rozumiem, że to ta moja szyja i policzki biedne od bicia, wszystko dzięki nim.
Smutno nam, bo przygoda życia dobiegła końca, a przyniosła ze sobą warszawskie stresy, szalone Rosjanki, nowych znajomych, długie noce na słonecznej w kwietniu Słowacji, kilogramy pizzy i Juanę zagubioną w wielkich miastach z nożyczkami na plecach.

Czerwiec jako miesiąc dorosłości, poważnych decyzji, dużych kroków, spontaniczności i intensywnego myślenia. A gdzie Ty jesteś w tym wszystkim? Pilnujesz na bramce, żeby nikt nie strzelał goli? Patrzysz z góry i łapiesz się za głowę?
Cóż, pewnie zrobiłabym dokładnie to samo, nic innego nie pozostało. Pilnuj tego dobrowszystkiego, dobrze mi. Coraz częściej mówię o tym na głos, więc coś w tym jest. Zrób tak, żeby nic się tu nie zepsuło, tak bardzo bym nie chciała.

Kocham Cię!

czwartek, 23 maja 2013

W maju dzieje się wszystko. Wszystko się miesza, emocje od tych najbardziej pożądanych aż do najpodlejszych. Bóle głowy z bólami brzucha, czasami osobno, dzisiaj jak na życzenie razem. Brakuje godzin snu i umiejętności skupienia. Weekendy uciekają w pracy. Odliczam minuty do lipca.

W maju z najlepszej przyjaźni matki z córką przechodzimy w wojnę i udowadnianie racji, której obowiązkowo nie mam. Za uszami swoje, sama wojnę rozpętałam, ale ataki po nawiązaniu sojuszu powinny się skończyć. Nie tym razem, przypuszczam, że następnym też nie.
Jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na jednej z wielu chmurek, wiedziesz sobie spokojne życie spokojnej istoty o parametrach fizycznych bliżej nieokreślonych, oglądasz jakiś mecz z zimnym Karmi w ręce, czasami włączasz kanał Dom, ale wszystko wskazuje na to, że szybko go zmieniasz. Też nie przepadam za takim kinem. Psychologiczne, pomieszane z kinem akcji, jakieś melodramaty. Za dużo na raz.
Jestem zmęczona, na każdy możliwy sposób poza tym fizycznym. Chcę spokoju, ciszy, zaprzestania kolaboracji i kredytu zaufania, bo wbrew wszystkiemu na taki zasługuję. Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Jak zwykle wiesz i niezmiennie słowem się nie odzywasz, brnijmy w to dalej, bez Twojego wsparcia.
Też będę najszczęśliwsza na swojej chmurce- krakowskiej. Jeszcze troszkę i wszystko się pozmienia, jeszcze dwa lata Konopy i brak czasu będzie mi doskwierał bez krzyku i ciągłego żalu i obarczenia winą za wszystkie nieszczęścia mieszkania numer Cztery.

W maju nie ma czasu na nic, stos książek z Gombrowiczem i jego zakurzonymi już Dziennikami na samej górze czeka na swój magiczny moment. Cierpię przez to bardzo mocno, bo szum wokół Kronosa podsuwa mi bez przerwy pod nos świetne artykuły zarówno o jego literaturze, jak i o nim samym. Moja nowa, mała wielka miłośc.
Nadrabiam zaległości teatrowe, które dostarczyły mi kilku sprawdzianów, wypracowań i wielu kartkówek, a żeby wyrównac rachunek odebrały po kilka godzin snu dziennie. Z kawą czy bez, fotosyntezuję bez przerwy z podkrążonymi oczami.
Ale jeszcze tylko kilka dni z zaległościami. Kilka tygodni do wakacji.
Kultowych festiwal się kończy, z wolontariatu nie wyszło nic. Poświęciłam się dla nauki, prawie jak Einstein czy Newton.
Nie było chwili żeby się wybrać na ulubionego Hitchcocka czy Bertolucciego. Może w weekend, może między spaniem a czytaniem, może może wszystko może!!!

W maju moczę stopy w rzece, z pozoru tej samej i dobrze znanej. Jak Kamienna, wakacje nad nią, pijawki i nurkowanie, nauka pływania. Wszystko pamiętam, obrazy kolorowe i wyraźne jak ze zdjęcia.
Właściwie nie wiem jak to jest do końca z tymi rzekami, rozstaniami i powrotami, z docieraniem i ufaniem. Wiele się zmieniło, niewiele pozostało takie samo.
Przewrotny ciąg dalszy niedokończonego rozdziału, zapisywanie pustych stron długimi zdaniami, ryzyko i wszystko co mu towarzyszy. Boję się nazywać rzeczy po imieniu.

W maju zabieram się za siebie, biegam, mam zakwasy i nie umiem schodzić po schodach. Czas najwyższy poprawić kondycje, a szczerze mówiąc to nabrać jakiejkolwiek.

W maju był Świetlicki w Ambasadzie Śledzia, hiszpańskiej ulubionej, pomału tradycyjnej i weekendowej. Opowiadał, o książce, o życiu, a właściwie o tym, jak nie zyc, o pisaniu i niepisaniu. Miło było go posłuchac, gorzej już z walką o niekupienie nowego tomu  "Jeden", który pozbawiłby mnie wszystkich czwórek na świadectwie. Taka sama sytuacja z "Kronosem". Omijam księgarnie szerokim łukiem. Do czerwca :)

W maju obwiniam Cię o całe nieszczęście, o niezgodnośc treści z wydarzeniami, o upór i złośliwości, o brak zainteresowania i reakcji. Działaj czasami z tej Twojej chmurki.

W maju wyjątkowo za Tobą tęsknie i bardzo Cię kocham.

sobota, 27 kwietnia 2013

Jestem. Wróciłam. Od tygodnia oswajam się z monotonną rzeczywistością i zaległościami. Miało być wyjątkowo ciężko, a jest w sumie spokojnie, bez problemu zaliczam sprawdziany i odpisuję zeszyty. Co prawda niełatwo jest wytrzymać na lekcjach, ale staram się jak mogę. W końcu zostały tylko dwa miesiące do końca, a i maj zleci w mgnieniu oka. Załapałam się na wolontariat na Festiwalu Filmowym Cropp Kultowe i od majówki wracam do pracy. Nie wiem jakim cudem, ale kwiecień się kończy, a ja nadal jestem w lutym! Co się dzieje?!

Zagraliśmy w Korezie. Może to nie był mój pierwszy raz na scenie, bo kiedyś występowałam w Kinesisie, ale to niewielkie doświadczenie niewiele dało. Wyjścia na deski nie ułatwiło!
Przede wszystkim bardzo się stresowałam. Jednak dostawać po twarzy i histeryzować przed wszystkimi znajomymi nie jest łatwo. A i na dodatek niejednokrotnie się pomyliliśmy, więc nerwy tylko się mnożyły, rosły w oczach.
Ostatecznie chyba wszystko się udało, oklaski trwały dłuższą chwilę :) Mamy nie zaskoczyłam, bo mówi, że ma mnie taką jak na scenie każdego dnia. Mama to jednak mama!

Od razu, na drugi dzień po Korezie i jedynych 5 godzinach snu pojechaliśmy do Warszawy. Nasza grupa została zaproszona przez Instytut Cervantesa, żeby wystąpic wraz z grupami z warszawskich oddziałów dwujęzycznych.
I chyba właśnie wtedy zagraliśmy najlepiej. Publicznośc była rewelacyjna, w znaczącej części hiszpańska, więc rozumiała wszechobecną w sztuce grę słów.
Bardzo polubiłam taką Warszawę, tym bardziej, że poznałyśmy świetne dziewczyny z Cervantesa, które stawały na głowie, żeby nas ściągnąc do stolicy i zorganizowac nasz wolny czas. Przygodom oczywiście nie było końca! Tym razem nasza Juani zepsuła sobie okulary :) Odkryłam swoje ulubione pączki na Starym Mieście( z rozpływającym się toffi na ciepło, coś niesamowitego! ) oraz najlepsze naleśniki ze szpinakiem na świecie! Jedzenie jak zwykle najważniejsze.
Jako że wyjazd zbiegł z się z rocznicą 10 Kwietnia, to i polskiego absurdu i skrajności się najadłam. Zebrałam flagą biało- czerwoną po twarzy. Nigdy więcej.
Wyjazd zakończyliśmy w Instytucie Nauki im. Mikołaja Kopernika i KFC (jedzenie, wiadomo o co chodzi). Rozkochałam w sobie robota i dowiedziałam się, że cząsteczki w gazach krążą! :) Nieraz i nie dwa popłakałam się ze śmiechu! :)

Po dwóch dniach w Warszawie mieliśmy dwa dni wolnego przed wyjazdem na Słowację. Trochę odpoczęłam, odespałam, poplotkowałam z mamą i spakowałam torbę, kolejny raz w tym roku :)
W niedzielę wyjechaliśmy na najlepiej wspominany przeze mnie wyjazd z grupą :)
Tegoroczny, XX Międzynarodowy Przegląd Teatrów w Języku Hiszpańskim odbywał się w Koszycach, Europejskiej Stolicy Kultury :)
Miejscowość przepiękna, jak zwykle zakochałam się w wąskich uliczkach i kolorowych kamienicach. Po raz pierwszy chciałam wszystko, absolutnie wszystko zatrzymać na fotografiach, a i tak wydaje mi się, że niewiele z tego piękna uchwyciłam.
Hiszpańskiego było niesamowicie dużo. Właściwie przez cały czas rozmawialiśmy po hiszpańsku, chyba nigdy Polacy i Rosjanie tak dobrze się nie dogadywali w obcym języku:) Znowu pojawiła się ta ogromna radość z mówienia, z dogadywania się i śmiania po hiszpańsku. Znowu poświęcam czas na naukę i ćwiczenia. Bardzo odpowiada mi ten stan :)
Koszyckie noce były bardzo długie i wesołe, poranki skupione na fotosyntezowaniu do drugiej kawy. Trochę przysypialiśmy na sztukach, ale strata niewielka. Na 14 przedstawień może 4 były warte uwagi.
Byliśmy na prawdziwym balecie w najpiękniejszym teatrze, jaki miałam okazję w swoim życiu odwiedzić. Przez dwie godziny bardzo prosiłam w głowie, żeby się nie skończyło i krzyczałam na mamę, bo nigdy mnie na balet nie zapisała!
Mieliśmy warsztaty teatralne, wycieczki do jaskiń, jakieś klasztory i opowieści.
Bardzo się ze sobą zżyliśmy i poznaliśmy w Koszycach, nabraliśmy ogromnego dystansu do siebie i żartów. Chyba właśnie to w tym wyjeździe było najpiękniejsze i chyba tego będzie mi do przyszłego roku bardzo brakowac.

Uwielbiam takie życie, szybkie, bez oglądania się za siebie. Cały czas do przodu, byle więcej wycisnąć z tej cytrynki :) Nastrój dopisuje, chyba zaangażowałeś się w wynagrodzenie mi nerwów i niepotrzebnych kłótni. Też Ci się to podoba, tak jak jest teraz.  No po prostu wiem i już, że też jesteś szczęśliwy.
Energii mam wystarczająco dużo, żeby dalej działać równie intensywnie.
Tęsknię często i dużo, chyba znacznie bardziej, jak jestem szczęśliwa i nie mogę zobaczyć, czy też jesteś szczęśliwy. Ale jesteś, prawda?

Kocham najmocniej na świecie!