niedziela, 14 lutego 2016

Mam za sobą najdłuższy miesiąc w tym roku, a to dopiero początek. Przetrwałam pierwszą sesję, okazała się niemałym wyzwaniem. Myślałam, że z chińskim będę miała największe problemy, ale poza nim było osiem innych egzaminów. Historia Japonii, Chin, filozofii. Geografia i cywilizacja konfucjańska. Moja ukochana socjologia (nie pojmuje sensowności tej nauki, na prawdę!) i metodyka. Wszystko właściwie z dnia na dzień, spałam po kilka godzin. Jadłam niedobre fastfoody i piłam hektolitry kawy. Uroki samodzielnego życia w pięknym jak Szewska nad ranem Krakowie!
Ale wygląda na to, że pozdawałam. W zerówkach i pierwszych terminach. Postanowiłam sobie to wynagrodzić. Byłam na dłużej w Katowicach. Mama zadbała o mój żołądek, Mikołaj o kłótnie, przyjaciele o głowę. Wypoczęłam i odespałam, nie odmawiałam sobie tego.

Jakoś w styczniu postanowiłam zmienić pracę. Nie nazwałabym tego przemęczeniem czy wypaleniem, bo nie pracuję dużo. Chciałam zmienić środowisko i zrobić coś innego, a dzięki miłym zbiegom okoliczności mi się udało :) W piątek zaczęłam. Podoba mi się, jak już przestanę się denerwować i wstydzić, to dam się lepiej poznać. Póki co szeroko się uśmiecham, staram nie zadawać głupich pytań oraz obserwuje wszystko i wszystkich. Jestem pełna optymizmu i strasznie mi zależy, a to duża odmiana po karierze w Ambasadzie.

W całym okropnym styczniu znalazł się czas na świętowanie moich urodzin. Były pyszne, z włoską pizzą. Pełne wspaniałych życzeń, radości. Z pięknymi prezentami i kwiatami! Uwielbiam mieć kwiaty przy łóżku, obecnie są ze mną kolorowe tulipany.
I jak na porządną dwudziestojednolatkę przystało, zaczęłam grać w gry! Może grać to za dużo powiedziane... Pomału orientuję się o co chodzi w fifie. Za kolejne 21 lat będę równym przeciwnikiem!

I nie lubimy walentynek. Dlatego od czwartku było dużo miłości, dużo filmów, koncert, zabawa i nocny maraton dookoła Rynku. :)

To dobry rok, tak czuję. Czuwaj nad tym :)

Kocham!