środa, 24 maja 2017

 

 

Tak się rozpędziłam z życiem, że czerwiec za pasem! Dlaczego i jak to się stało, kto do tego dopuścił i z jakiej racji z roku na rok czas ucieka mi coraz szybciej?

 

Ano chyba z takiej, że dzieje się wszystko. Wraz z nadejściem wiosny rozkwitłam miłością. Mamy za sobą trzy wspólne lata, trzy wspólne wiosny i z każdą kolejną mam wrażenie, że nie jestem w stanie pomieścić w sobie całego tego kochania. W końcu chodzimy na długie spacery, jemy pyszne jedzenie na świeżym powietrzu (jedzenie jest najważniejsze w związku), więcej rozmawiamy, witamy słońce o świcie na Plantach i trzymamy to wszystko razem. Jestem z nas dumna, że mieszkając od blisko dwóch lat w innych miastach dajemy sobie radę. To nasz wspólny, największy sukces. A wiosną wydaje się, że to nie jest takie trudne.

 

Majówkę wraz z przyjaciółmi spędziliśmy w Budapeszcie. Mieszkaliśmy w samym centrum imprezowej dzielnicy, przy ulicy Dob Utca, stąd też wielką regeneracją organizmu nie mogłabym się pochwalić.

20170429_142340

Pierwszego dnia zwiedziliśmy całe miasto na nogach. Rozpoczęliśmy od wspinaczki na Wzgórze Gellerta i serii zdjęć panoramy stolicy(dziewczyny z plecakami w tyle, tzw. mężczyźni przewodnicy). Następnie poszliśmy na Zamek Królewski. Przeogromny, wspaniały pałac! Doskonale 'unowocześniony' - nierzucające się w oczy schody ruchome, windy, punkty informacyjne i kolejka, którą można szybko zjechać na dół(polecam!). Jednak przede wszystkim rozmiar zamku zrobił na mnie największe wrażenie. Nie było w nim wielkich tabliczek i dziesiątek znaków zakazu ;) Wawel mógłby się sporo nauczyć, przede wszystkim w kwestii przystosowania zabytku dla zwiedzających ;)
Kolejnym punktem zwiedzania był Parlament. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Mój numer jeden w Budapeszcie. Całe szczęście, że przed wyjazdem kupiliśmy bilety i zwiedziliśmy niewielką, udostępniony dla turystów część wnętrza. Przepiękny!
Pomiędzy tymi zabytkami były mosty, które z niewyjaśnionej przyczyny są dla mnie zawsze ważne. Lubię mosty, są wspaniałymi konstrukcjami. Te w Budapeszcie zaliczam do bardzo fajnych.
Później już było bab marudzenie, gulasz, piwo piwo piwo, rodzinna kolacja w domku (polecam Airbnb!), krótka drzemka i pub crawling.

DSC03889DSC03878

20170429_120203 20170429_114949

Następnego dnia pojechaliśmy do parku miejskiego, gdzie załapaliśmy się na jakieś święto (taki trochę odpust na Panewnikach) i jedliśmy langosze. My, baby, w wersji bardziej babskiej, a panowie z mięsem, wiadomo. Dostaliśmy zniżkę na piwo, bo przecież "Polak Węgier dwa bratanki" i odhaczyliśmy na liście 'must see' Plac Bohaterów :)

Tym razem już posługując się metrem, którego nie musiałyśmy ogarniać, bo miałyśmy przewodników, którzy za szybko wiedzieli jak sobie radzić z komunikacją miejską, pojechaliśmy zobaczyć Basztę Rybacką. I znowu pięknie! Znowu ogromny 'kompleks' budynków!
A wieczorem przepłynęliśmy się taksówką wodną po Dunaju. Pokochałam Parlament jeszcze bardziej :)
I znowu pub crawling i znowu piwo piwo piwo.

Trzeciego dnia siedzieliśmy na wyspie i odpoczywaliśmy. I poza tym uznaliśmy, że widzieliśmy wystarczająco dużo i możemy.

Piękne miasto. W sam raz do zwiedzenia w dwa dni, da się na nogach, komunikacja wspaniała, mnóstwo turystów Polaków (jesteśmy bardzo spoko i nawet bardzo pijani na tle brytyjskich wieczorów kawalerskich organizowanych w Krakowie wypadamy na 5+, ) i niepolaków, śliczne budynki, wysokie kamienice, świetnie zachowane zabytki i Dunaj :)

Po powrocie wpadłam w wir pracy. Ostatni dzwonek dla studenta, żeby poprawić sytuację finansową przed sesją. Teraz więc odczuwam lekkie zmęczenie i stres, bo czerwiec za pasem i najwyższa pora wziąć się do nauki. A lekko nie będzie. Zatrzymam się w tym tempie koło lipca;)

We wrześniu wyjeżdżam na cztery miesiące na wymianę do Hong Kongu! Ciężko mi opowiedzieć co z tej okazji dzieje się w mojej głowie średnio sześć razy w tygodniu przed zaśnięciem i ile już scenariuszy sobie przeanalizowałam(na prawdę nie mogę spać!!!!). Mam przed sobą największe wyzwanie, przygodę i szansę w życiu. Nawet nie wiesz jak się cieszę i jak jestem za to wdzięczna. I Mamie, i Tobie, i losowi. Myślę, że to nie dzieję się bez przyczyny. A skutki mogą być tylko dobre. Chyba, że się zgubię w metrze, zgubię na lotnisku albo w ogóle się zgubię! Ciągle sobie wyobrażam, że się tam zgubię!

I wiesz, trochę niedowierzam, że to się dzieje. Marzenie, które sobie ot tak delikatnie wykiełkowało, gdy dowiedziałam się o możliwości takiej wymiany i zaczęłam o nią starać nagle rozkwitło bujną zielenią i pięknieje! Dzieje się najpiękniejszy czas w moim życiu. Planuję zwiedzanie, oglądam dziesiątki filmików z HK i z naszego (bo nie jadę sama, z koleżanką!) uniwersytetu (na plaży, hehe), szukam biletów lotniczych, robię listę niezbędnych rzeczy do kupienia, myślę o ubezpieczeniach, wizie do Chin i że w końcu będę szybko jeść pałeczkami!
Że będę się uczyć na fantastycznym uniwersytecie, że może dogadam się ze studentami Chińczykami, że może w ogóle zacznę się dogadywać po chińsku. Cały czas myślę, a jak się temu poddaje to jest koniec. Koniec koniec koniec.

To wielkie wyzwanie, nie tylko dla mnie. Gdzieś w sercu jestem pewna, że się uda. I że życie po powrocie będzie takie jak teraz. Mam zadanie dla Ciebie. Musisz dopilnować, żebym wróciła tutaj z wielką górą miłości, którą będę mogła rozkwitnąć po raz czwarty. To bardzo ważne, być może najważniejsze.

Mam na prawdę piękne życie. Piękne. Dziękuję.

Kocham Cię bardzo!

ps. W niedzielę lecę do Walencji :) i poniedziałek spędzę na plaży!