Zagraliśmy w Korezie. Może to nie był mój pierwszy raz na scenie, bo kiedyś występowałam w Kinesisie, ale to niewielkie doświadczenie niewiele dało. Wyjścia na deski nie ułatwiło!
Przede wszystkim bardzo się stresowałam. Jednak dostawać po twarzy i histeryzować przed wszystkimi znajomymi nie jest łatwo. A i na dodatek niejednokrotnie się pomyliliśmy, więc nerwy tylko się mnożyły, rosły w oczach.
Ostatecznie chyba wszystko się udało, oklaski trwały dłuższą chwilę :) Mamy nie zaskoczyłam, bo mówi, że ma mnie taką jak na scenie każdego dnia. Mama to jednak mama!
Od razu, na drugi dzień po Korezie i jedynych 5 godzinach snu pojechaliśmy do Warszawy. Nasza grupa została zaproszona przez Instytut Cervantesa, żeby wystąpic wraz z grupami z warszawskich oddziałów dwujęzycznych.
I chyba właśnie wtedy zagraliśmy najlepiej. Publicznośc była rewelacyjna, w znaczącej części hiszpańska, więc rozumiała wszechobecną w sztuce grę słów.
Bardzo polubiłam taką Warszawę, tym bardziej, że poznałyśmy świetne dziewczyny z Cervantesa, które stawały na głowie, żeby nas ściągnąc do stolicy i zorganizowac nasz wolny czas. Przygodom oczywiście nie było końca! Tym razem nasza Juani zepsuła sobie okulary :) Odkryłam swoje ulubione pączki na Starym Mieście( z rozpływającym się toffi na ciepło, coś niesamowitego! ) oraz najlepsze naleśniki ze szpinakiem na świecie! Jedzenie jak zwykle najważniejsze.
Jako że wyjazd zbiegł z się z rocznicą 10 Kwietnia, to i polskiego absurdu i skrajności się najadłam. Zebrałam flagą biało- czerwoną po twarzy. Nigdy więcej.
Wyjazd zakończyliśmy w Instytucie Nauki im. Mikołaja Kopernika i KFC (jedzenie, wiadomo o co chodzi). Rozkochałam w sobie robota i dowiedziałam się, że cząsteczki w gazach krążą! :) Nieraz i nie dwa popłakałam się ze śmiechu! :)
Po dwóch dniach w Warszawie mieliśmy dwa dni wolnego przed wyjazdem na Słowację. Trochę odpoczęłam, odespałam, poplotkowałam z mamą i spakowałam torbę, kolejny raz w tym roku :)
W niedzielę wyjechaliśmy na najlepiej wspominany przeze mnie wyjazd z grupą :)
Tegoroczny, XX Międzynarodowy Przegląd Teatrów w Języku Hiszpańskim odbywał się w Koszycach, Europejskiej Stolicy Kultury :)
Miejscowość przepiękna, jak zwykle zakochałam się w wąskich uliczkach i kolorowych kamienicach. Po raz pierwszy chciałam wszystko, absolutnie wszystko zatrzymać na fotografiach, a i tak wydaje mi się, że niewiele z tego piękna uchwyciłam.
Hiszpańskiego było niesamowicie dużo. Właściwie przez cały czas rozmawialiśmy po hiszpańsku, chyba nigdy Polacy i Rosjanie tak dobrze się nie dogadywali w obcym języku:) Znowu pojawiła się ta ogromna radość z mówienia, z dogadywania się i śmiania po hiszpańsku. Znowu poświęcam czas na naukę i ćwiczenia. Bardzo odpowiada mi ten stan :)
Koszyckie noce były bardzo długie i wesołe, poranki skupione na fotosyntezowaniu do drugiej kawy. Trochę przysypialiśmy na sztukach, ale strata niewielka. Na 14 przedstawień może 4 były warte uwagi.
Byliśmy na prawdziwym balecie w najpiękniejszym teatrze, jaki miałam okazję w swoim życiu odwiedzić. Przez dwie godziny bardzo prosiłam w głowie, żeby się nie skończyło i krzyczałam na mamę, bo nigdy mnie na balet nie zapisała!
Mieliśmy warsztaty teatralne, wycieczki do jaskiń, jakieś klasztory i opowieści.
Bardzo się ze sobą zżyliśmy i poznaliśmy w Koszycach, nabraliśmy ogromnego dystansu do siebie i żartów. Chyba właśnie to w tym wyjeździe było najpiękniejsze i chyba tego będzie mi do przyszłego roku bardzo brakowac.
Uwielbiam takie życie, szybkie, bez oglądania się za siebie. Cały czas do przodu, byle więcej wycisnąć z tej cytrynki :) Nastrój dopisuje, chyba zaangażowałeś się w wynagrodzenie mi nerwów i niepotrzebnych kłótni. Też Ci się to podoba, tak jak jest teraz. No po prostu wiem i już, że też jesteś szczęśliwy.
Energii mam wystarczająco dużo, żeby dalej działać równie intensywnie.
Tęsknię często i dużo, chyba znacznie bardziej, jak jestem szczęśliwa i nie mogę zobaczyć, czy też jesteś szczęśliwy. Ale jesteś, prawda?
Kocham najmocniej na świecie!












