wtorek, 22 lipca 2014

Kolano się zagoiło. Lipiec pomału dobiega końca. Robię wszystko, żeby nie myśleć, że połowa wakacji już za mną.

JAROCIN BYŁ. Byłam. Dałam radę przegadać mamę w długich rozmowach o wyjeździe, trochę nie miała wyjścia i się zgodziła. A ja przez ostatnie cztery dni byłam małym brudaskiem, najszczęśliwszym na świecie. Znowu uwierzyłam w ludzi, peace and love istniało naprawdę. Było. O każdej porze dnia i nocy. Mogłam wszystko, skakałam, śpiewałam, krzyczałam, bawiłam się. I zawsze był ktoś, kto przybijał mi piątkę i uśmiechał się. Przeżyłam w morzu testosteronu. Poznałam niezwykłych ludzi. Od wczoraj układam sobie to wszystko w głowie . A jest to niemałe wyzwanie dla małej blondynki!  Zabiorę tam kiedyś moje dzieci. Najmłodsi festiwalowicze zachwycali!!!
Chyba nie umiem wybrać najlepszego koncertu. Grabaż i jego trzydziestolecie nie powaliło, ale zaproszona Nosowska jak zwykle wycisnęła ze mnie morze łez. A fali na raissie nie zapomnę nigdy. Indios Bravos kochane, nie słyszałam ich od bardzo dawna. Nowe Sytuacje ponownie rozkochały mnie w Tymonie i pozwoliły po raz kolejny odkryć Republikę. Czesław rozbawił, jak zwykle;) Matisyahu porwał miłością i radością, które podkreślił rzucając się na falę i zapraszając ludzi na scenę. Jego koncert okazał się moim wielkim odkryciem. I po raz pierwszy byłam na dobrym koncercie Comy. Wszystko grało, pierwsza płyta, akustyka, scena. Kult, który zamykał festiwal, zagrał doskonale. Piękne piosenki, przede wszystkim moje ukochane '6 lat później', tak rzadko śpiewane na koncertach. Jak zwykle przez Ciebie, płakałam na 'zegarmistrzu'. No nie umiem inaczej.  Skakałam jak nigdy, w największym młynie, z nieskończonymi pokładami energii. Dopiero wczoraj wieczorem zaczęłam odczuwać potworny ból ciała oraz siniaki. Nikt na Jarocin nie pojechał dla przyjemności!
Wróciłam z bólem. Dzisiaj tęsknie za kwitnącym jeziorem, w którym zażywałam higieny. Za zapiekankami za 5 złotych i rozcieńczonym piwem. Za wschodem słońca nad polem namiotowym i rzędem toi toi. Za upałem budzącym każdego dnia o 7 rano i strażakami, którzy ratowali nas przed przegrzaniem. Za umywalkami, które bywały centrum miasteczka festiwalowego. Za rozmowami, śmiechem. Za Biedronką, która sponsorowała nasze najlepsze śniadania na trawie. Za ludźmi, za bałaganem, za wielką wolnością i poczuciem, że mogę co tylko chcę. Wrócę tam jeszcze nieraz.

Więc wracam do rzeczywistości. Cała i zdrowa. Niekoniecznie wypoczęta, ale naładowana energią. Widzisz? Jednak jestem troszkę odpowiedzialna. Sprawdziłam sama siebie. Jestem dumna. I Ty też jesteś! Mama jest!

Kocham!