niedziela, 11 października 2015

Zatem jestem, w mieście królów. No jest przepiękne, przechodzę przez Rynek każdego dnia. Są bryczki z końmi, są lajkoniki, są obwarzanki i są mimy. Jest wszystko to, co zawsze mnie tu przyciągało.
Jest też brudne powietrze, ogromne korki, pozbawione świateł przejścia dla pieszych (ryzyko przypadkowego wejścia pod tramwaj wzrasta dziesięciokrotnie), mróz i coraz krótsze dni. Dopadła mnie jesień, a w zasadzie przesilenie. Nie zdążyłam otrząsnąć się po tegorocznych wakacjach, a mieszkam tu już trzy tygodnie. Najchętniej spędzałabym popołudnia pod kocem z wielkim kubkiem herbaty z miodem i Bridget Jones.

Początki nie były łatwe. Ba! Nadal się gubię. Najprostsza droga okazuje się wyzwaniem. Jestem jak prawdziwy turysta, nie wiem gdzie wysiąść z tramwaju, nie wiem jak wrócić.
Rozpoczęłam studia. Uczę się chińskiego. No i nie będzie lekko, bo to najtrudniejszy język. Jeszcze nie wiem jak go ugryźć, z której strony do niego podejść i jak zacząć traktować.. Ale jest nowym wyzwaniem, i chyba własnie to lubię w językach najbardziej. Poza walką z nimi trzeba walczyć ze sobą, z kryzysem, z niechęcią, czasami nawet z obrzydzeniem. Hiszpański niejednokrotnie wychodził mi bokiem, a teraz możliwość porozumiewania się w tym języku bywa największą przyjemnością! Mam nadzieję, że się nie poddam i za parę miesięcy będę pewniejsza swojego miejsca na tym kierunku.

Niezmiennie pracuję, wierna śledziom. Wśród nowych ludzi i w odrobinę innej przestrzeni. Ale myślałam, że cała ta adaptacja integracja przebiegnie trudniej. Nawet się bałam tych nowych twarzy. A tu proszę, całkiem miłe zaskoczenie.
Tylko muszę się starać i nie mogę być niemiła. W Katowicach mogłam sobie na to pozwolić częściej niż rzadziej. Teraz to nie jest takie hop siup. Nie wszyscy znają moje poczucie humoru i podejdą do tego z dystansem. Tak, uczę się cierpliwości i jestem miła dla ludzi.

Tylko sercem zostaję w Katowicach. Mam je w weekendy i wtedy jestem najszcześliwsza. Jak go nie mam, to sroga zima. Ale może dlatego te dwa dni w tygodniu są takie ważne. Wszystko jest bardziej i cieplej, milej. Więcej rzeczy doceniam i zwracam uwagę na szczegóły. Dużo zapamiętuję i odtwarzam w pamięci, żeby tego w żaden sposób nie stracić. Tak, to też kolejne wyzwanie. Tutaj chodzi o walkę ze łzami i wielką tęsknotą. Robię co mogę!

A bez mamy też nie jest łatwo. Dom stał się zupełnie innym miejscem odkąd bywam w nim raz na dwa tygodnie. Zyskał miano najpiękniejszego miejsca na Ziemi, do którego najchętniej codziennie jeździłabym na obiady. Jest pełen energii, spokoju, zrozumienia. Głośny, gotowy na każdą rozmowę.
Mikołaj rośnie w mgnieniu oka, lada moment będzie wyższy ode mnie o głowę. I pyta. Pytapytapyta. O wszystko. Czysta przyjemność, obserwowanie takiego podobnego do mnie ośmiolatka.

Więc tęsknie i próbuję się tu odnaleźć. Najpierw odnaleźć się w mojej głowie, a później w Krakowie. I nie mam pojęcia jak to zrobić. Ratuj córkę!

Kocham!